Niedziela rano – o 8:00 pada, o 10:00 leje jak z cebra. To będzie ta wycieczka, czy nie? Po dziesiątej się przejaśniło i wyszło słońce, jednak deszcz nadal wisiał w powietrzu. Na zbiórce, przy wejściu do lasu od ulicy Klaudyny zebrała się jednak grupa ponad 30 osób chętnych do walki z komarami w ostępach lasu. Przewodnik Michał Szymański nakreślił plan wyprawy, po czym ruszyliśmy w las. Jednak nie na długo, bo za chwilę wyszliśmy na ulicy Tczewskiej, zaraz przy dość nowym osiedlu Imaginarium. Tu okazało się, jak wiele paragrafów ochrony środowiska zostało złamanych przy jego budowie i ile zostało zniszczone. Tym bardziej szkoda, że jest to przecież miejsce po dwóch bielańskich fabrykach z lat ’20-tych: Śmigłówce oraz Blaszance. Przewodnik pokazał plany fabryk, opowiedział o ich powstaniu i w jaki sposób skończyły, a także co w nich produkowano.

             Dalej trasa prowadziła w głąb lasu – grząską od deszczu ścieżką. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy grądzie – przy okazji dowiedzieliśmy się co to jest grąd, bo tablice poglądowe ścieżki przyrodniczej wcale tego nie wyjaśniały. Na szczęście przewodnik znał to słowo i potrafił wyjaśnić, na czym polega różnica między zwykłym lasem, a grądem. Do tego grądem zdegradowanym przez nocowania gawronów. Chwilę jeszcze porozmawialiśmy o zwierzętach zamieszkujących, bądź polujących w lesie i ruszyliśmy drogą ku wylotowi kolektora bielańskiego do Wisły, odganiając się od komarów.

             Ale nad rzekę wcale nie zeszliśmy, tylko skręciliśmy ku źródełku Henryka Marconiego, gdzie dowiedzieliśmy się, skąd wzięło się tu to źródełko i gdzie mieścił się Instytut Agronomiczny. Od ujęcia wody już tylko żabi skok do punktu widokowego na Wisłę, z którego nic nie widać, poza krzakami oraz dalej do kampusu Uniwersytetu im. Wyszyńskiego. Tu zagościliśmy na nieco dłuższy czas, bo przy okazji obchodzenia całości, posłuchaliśmy o początkach Bielan dzięki kamedułom, o założeniu uniwersytetu, o tym, co mieści się w kościele, o grobie Stanisława Staszica i nieistniejącym już gimnazjum Marianów. Na koniec obeszliśmy eremy, odnajdując królewskie pustelnie i zastanawiając się, gdzież mógł mieszkać pan Wołodyjowski po swojej porażce miłosnej…

             Opuściliśmy kamedułów i skierowaliśmy się dalej w las, po czym wyszliśmy na wielką polanę. O dziwo, tu się zatrzymaliśmy, bo okazało się, że jest to pole po starym forcie Bielany. Przez poforteczne pola dotarliśmy do terenu BKS Hutnik Warszawa i po krótkim opisie sukcesów klubu oraz historii powstania, ruszyliśmy wzdłuż parkanu ku cmentarzowi żołnierzy włoskich. Pochodziliśmy chwilę pomiędzy grobami – cmentarz ma swój klimat, choć został zaprojektowany dość jednostajnie. Po obejrzeniu miejsca spoczynku włoskich żołnierzy ruszyliśmy w stronę ulicy Dewajtis, gdzie dowiedzieliśmy się skąd wzięła się nazwa ulicy.

             Z ulicy Dewajtis zeszliśmy znowu w ostępy leśne, aby znaleźć się za moment w wąwozie o wdzięcznej nazwie Kiełbasa, suchym korycie potoku Bielańskiego. Stąd, schodami w górę, dotarliśmy do tajemniczej budowli z kamienia – jak się okazało, wywietrznika kolektora bielańskiego. Ostatnim punktem okazała się mogiłka pana Starosty, który miał zginąć tu we wrześniu 1939 roku, choć ciała nigdy nie znaleziono…

             Tu nastąpił rozłam – część opuściła wycieczkę (przewodnik, pomimo trwożliwych stwierdzeń, że może się zgubić, wszędzie trafił bez pudła – czyżby nas nabierał?), a pozostała reszta poprosiła o dokładne wskazanie miejsca, w którym do 1983 roku istniał słynny plac zabaw z niebieskim słoniem. Przewodnik spełnił prośbę (znowu trafił bezbłędnie!) i tutaj definitywnie wycieczka się rozwiązała. Sądząc z braw, wyprawa w głąb lasu się podobała i okazała się bardzo ciekawa.


zdjęcia:

20140629465
20140629466
20140629469
20140629471
20140629472
20140629473
20140629476
20140629478
20140629479
20140629480